Wspaniała wiadomość dla niesamowitych ludzi - tak w swoim stylu Donald Trump skomentował wybór Sanae Takaichi na pierwszą kobietę premiera w historii Japonii.
Komentarz pasowałby też do tego, co wydarzyło się na tamtejszej giełdzie. Poniedziałkowa sesja miała spektakularny przebieg. Zakonczyła się zwyżką indeksu Nikkei o 4,7 proc. do niemal 48 tys. pkt, poziomu najwyższego w historii.
Sanae Takaichi jest przedstawicielką skrzydła prorozwojowego w Partii Liberalno-Demokratycznej, a jej wygrana w wyborach na liderkę partii rządzącej oznacza, że Tokio najprawdopodobniej obierze kurs na luźniejszą politykę fiskalną i monetarną. Jednak ta perspektywa osłabiła jena, który stracił około 1,6 proc., spadając do poziomu 150 za dolara, a rentowność krótkoterminowych obligacji rządowych osiągnęła najniższy poziom od dwóch tygodni.
Prawdopodobieństwo podwyżki stóp procentowych przez Bank Japonii do końca roku spadło według spekulacji rynkowych z 68 do 41 proc.
Jak podkreśla agencja Bloomberg, Sanae Takaichi jest zwolennikiem polityki Shinzo Abego, byłego premiera, który prawdopodobnie bardziej niż ktokolwiek inny przyczynił się do położenia podwalin pod długo oczekiwany powrót Japonii do wzrostu gospodarczego. Zanim został zamordowany w 2022 r., Shinzo Abe sprawował władzę (po raz drugi) w latach 2012-20. Jego strategia „trzech strzał” miała na celu wyprowadzenie japońskiej gospodarki z chronicznej deflacji za pomocą bardzo luźnej polityki pieniężnej, silnego bodźca fiskalnego i całego mnóstwa reform korporacyjnych.
Najbardziej oczywiste efekty dał pierwszy strzał, bo doprowadził do potężnego osłabienia jena japońskiego. Ton nadany przez Shinzo Abego – poważne skupienie się na wyjściu ze stagnacji i ponownym ożywieniu gospodarki – pomógł zmienić historię inwestycyjną Japonii.
"Akcje rosną, ponieważ pod rządami Sanae Takaichi rynki oczekują jeszcze większego stymulowania, zarówno fiskalnego (dodatkowe wydatki rządowe), jak i monetarnego (w formie presji na Bank Japonii, aby utrzymywał stopy procentowe na niższym poziomie, niż chciałby w innym przypadku chciałby)" - napisał John Stepak, publicysta Bloomberga.